Lochy i chodniki żorskie w opowieściach mieszkańców. Dedykuję: Mojemu miastu z okazji 748 Urodzin

Kiedy zaczęto budować w mieście domy z cegły, można było przechodzić z jednej piwnicy do drugiej i obejść w ten sposób niemal cały rynek. Podobne przechodnie piwnice znajdują się do dziś w kupieckich domach w Sandomierzu. Według opowieści z piwnic tych w dwóch punktach wchodziło się do podziemnych lochów i ganków, które miały się ciągnąć od podziemi starego kościoła (przy obecnej ul. Ks. Klimka), pod rynkiem do piwnic ratusza(zapewne chodziło o nieistniejący już budynek usytuowany na środku rynku) i dalej kierować się na południe. Jedno wyjście znajdowało się podobno w okolicy dzisiejszego cmentarza ewangelickiego, w starej zrujnowanej kaplicy, poświęconej św. Barbarze, która miała chronić mieszczan od zarazy. Inne odgałęzienie tego chodnika prowadziło, aż do zamku w Baranowicach. Jeszcze inny ganek miał biec w kierunku Rybnika od podziemi kościoła farnego aż do stawu „Kościelniok”, gdzie były kiedyś zalane wodą potrójne dębowe drzwi. Według innej wersji była tam tylko kościelna piwnica na wino. Nazwa tego stawu wskazuje, że należał on do dóbr kościelnych, które jeszcze przed II wojną św. były dość rozległe i obejmowały m. in. część pól przy drodze do Osin. Dodatkowe wyjście z lochów miało znajdować się podobno właśnie w tej okolicy, koło nieistniejącego już dziś stawu „Głęboki Dół”. Niektórzy opowiadający wskazywali na kamienną piwnicę domu nadzorcy dworskich stawów. Ten niewielki budynek usytuowany był obok stawu jeszcze w latach 30. ubiegłego wieku.
Po raz pierwszy żorzanie wykorzystali swoje podziemia w czasie wojen husyckich. To właśnie nimi miał wyjść posłaniec zdążający po pomoc do raciborskiego księcia. Tak pisze Karol Miarka starszy w swojej książce „Husyci na Górnym Śląsku”.
Istnienie podziemi pod samym miastem ma potwierdzać podanie mówiące o tym, że Szwedzi złapali na jakiejś psocie młodego, miejscowego chłopaka i chcieli go odprowadzić do swego dowódcy na ratusz. Ten jednak wyrwał się im i wskoczył do jakiejś sieni, kierując się prosto do piwnicy. Żołnierze oczywiście pobiegli za nim. Przeszukali kilka pomieszczeń i w jednym z nich odkryli niewielką dziurę w ścianie, ale nikt nie odważył się tam wejść, bo z otworu wiało chłodem i stęchlizną.
Za o wiele większą sensację może uchodzić podziemny ganek rzekomo łączący zamek baranowicki z cmentarzem, a nawet kościołem ewangelickim (według innej wersji z grobowcem barona Duranta, który według legendy został wybudowany na fundamentach zapomnianej już kaplicy św. Barbary ). Chodnik ten miał być tak szeroki, że mogły się w nim wyminąć dwie bryczki. Powszechnie wierzono, że baron jeździ nim do kościoła, gdyż bywał z rodziną na nabożeństwach, ale nikt nie widział go ani wyjeżdżającego z Baranowic, ani też powracającego z Żor. Opowiadano, że pod zamkiem w Baranowicach znajdują się rzekomo trzy kondygnacje piwnic. Część z nich służyła jako skład wina, żywności i jako lodownia. Kryła się w nich jednak jakaś tajemnica, bo wejść mogły tam tylko wyłącznie osoby zaufane i to tylko w obecności klucznika. Istniał podobno ganek, który prowadził ze starej części zamku do śródleśnych bagien. Sam baranowicki pałacyk zawiera część starego, zapewne jeszcze XVIII-wiecznego dworu, ale później został przebudowany i znaczną jego część dobudowano w wieku XIX. Według jednej z opowieści piwnice pod starą częścią budynku zasypano w trakcie przebudowy. Nie ulega wątpliwości, że w jego pobliżu jeszcze przed II wojną św. znajdowała się lodownia. Mój dziadek, który był tam leśniczym wspominał, że miała dwa poziomy piwnic. Obecnie nie ma po niej śladu, choć niektórzy mieszkańcy Baranowic potrafią jeszcze wskazać, gdzie się znajdowała.
Wszystkie te historyjki można by „włożyć między bajki”, gdyby nie fakt, że badania archeologiczne prowadzone przy pomocy specjalnych echosond potwierdziły istnienie pustych miejsc pod powierzchnią ziemi w okolicy żorskiego rynku i starej części obecnego ratusza.
Szanowny Czytelniku, sam osądź, ile jest w tym wszystkim fikcji a ile historycznej prawdy!

2

Komentarze

  • Elżbieta Grymel - Grymlino Do Chopa ze Żorow 28 lutego 2020 17:00Serdeczne dzięki za komentarz. Też pamiętam te wycieczki uczniów SP 2 po piwnicach, które pan opisuje. Czasem wynieśli stamtąd drzwi od pieca kaflowego, kiedy indziej stare zardzewiałe przybory do pieca, a kiedyś nawet złotą łyżkę. Dla nich to były prawdziwe skarby. Ja bałam się tam wejść, bo tata mnie ostrzegał, że te piwnice mogą się zawalić. Gruzy przy rynku zostały uprzątnięte dopiero w latach 60. Serdecznie pozdrawiam i czekam na dalsze komentarze.
  • Chop ze Żorow Lochy i chodniki 27 lutego 2020 18:38Piyknie witom, dłogo mie niy było, ale ło tych lochach to głos zabrać musza! Ło tym lochu do Baranowic ludzie dużo godali jak jo był bajtlym, ale żodyn go niy widzioł. Po drugi wojnie to synczyska włazili do jednej py wnice wele rynku, a wyłazili kyns dali, ale to nejści te połonczone pywnice były. Moj ujek Alojz wywoził gruzy ze rynku a godoł, ze tam pod chodnikami (takimi, co sie po nich chodziło) jakiś kanały, abo chodniki były, ale do czego to mialo służyć żodyn niy wiedzioł. Pozdrowiom Wos, Grymlino, a piszcie tak dali!

Dodaj komentarz