Wigilia Bożego Narodzenia w przekazach ludowych

Do obowiązku gospodarza należało podobno „zalewanie robaka” , żeby ten demon nie gryzł i ludziom zdrowia nie psuł. Pan domu częstował wtedy kieliszeczkiem wszystkich domowników tj. rodzinę i służbę jeżeli takową posiadał. Nie omijano też dzieci, większe mogły wódki „liznąć”, zaś całkiem małe tylko powąchać.
Zajmijmy się jednak wigilijnymi zakazami czyli tym, czego robić nie było wolno.
Powszechnie uważano, że po wieczerzy wigilijnej nie powinno się wychodzić z domu w pojedynkę, bo mogło coś się człowiekowi ukazać, albo go omamić i wyprowadzić z domu lub obejścia. Przywoływano też różne opowieści o wędrowcach, którzy nie zdążyli do domu na czas. Błąkali się oni potem po lasach aż do rana. Tylko niektórzy trafiali na jakąś magiczną polanę, gdzie zbierały się wszystkie leśne zwierzęta, by oddać hołd malutkiemu Jezusowi. Ci szczęśliwcy wracali do domu hojnie obdarowani, ale do końca życia nie potrafili odnaleźć owej tajemniczej polany.
Po wieczerzy gospodarz z żoną lub innym członkiem rodziny wychodził jedynie do swoich zwierząt gospodarskich. Każdemu dawał kawałeczek opłatka i resztki z wieczerzy, a potem bez zbytniego rozglądania się po obejściu wracał do domu i dopiero następnego dnia szedł na poranną świąteczną mszę. Chciałabym tu przytoczyć opowieść jaką słyszałam od swoich znajomych mieszkających w jednym z sołectw gminy Orzesze.
Pewien ich krewniak najadł się makówek i dostał po nich rozwolnienia, dlatego zdecydował się na samotną drogę do wychodka, który znajdował się spory kawałek od domu, w pobliżu stodoły. Naglony potrzebą usiadł szybko na desce, ale nie zamknął drzwi. Wtedy zauważył, że ktoś chodzi po jego podwórku. Była to wysoka, żwawa staruszka zaglądająca do wszystkich okien. Dreszcz mu przeszedł po plecach, bo domyślił się, co to znaczy. Uważano, że w tym dniu Śmierć wędruje po świecie i wypatruje ofiary, które w przyszłym roku chce zabrać, dlatego przed wieczerzą bardzo dokładnie zasłaniano okna. Chłop wrócił do domu dopiero wtedy, kiedy Śmiertka poszła do sąsiada.
Nasza ciotka Tekla opowiadała, że malutka córeczka ich sąsiadów zobaczyła w wigilię swojego zmarłego dziadka, który stał jakby niezdecydowany na środku podwórka i malutka chciała go zaprosić do domu. Ale na szczęście z domu wyszła jej babcia i zapobiegła nieszczęściu, bo zaprosić ducha można łatwo, ale trudno go się pozbyć, kiedy robi się uciążliwy.
Nawet na pasterkę chodziło się gromadnie. Zbierano się we środku wsi i ze śpiewem i graniem wędrowano do kościoła. Robiono wiele hałasu, żeby odegnać złe duchy, które podobno wystawały przy drodze pod osłoną drzew i krzewów. Najwięcej tych strachów przebywało w lesie i w okolicy stawów. Bywali nawet świadkowie, którzy twierdzili, że widzieli je na własne oczy! Uważano, że droga z pasterki jest bardziej bezpieczna, bo z ludźmi idzie Święta Rodzina, ponieważ chce wszystkich parafian odwiedzić. Dlatego zanim ludzie się pożegnali, koło każdego domu odmówili „zdrowaśkę” lub „ojcze nasz”, a potem życzyli sobie nawzajem Błogosławieństwa Bożego i Wesołych Świąt.

Drodzy Czytelnicy, a ja Wam z serca szczerego życzę tego samego!

Komentarze

Dodaj komentarz